Padłeś? Powstań i jedź dalej!
Martin Vaculik, Indywidualny Mistrz Europy na żużlu w 2013 roku, jeden z najskuteczniejszych zawodników Enea Ekstraligi w 2014 roku. Sympatyczny dwudziestopięciolatek, który pomimo młodego wieku, na swoim koncie ma już wiele medali zarówno indywidualnych jak i drużynowych. W swojej karierze poza chwilami chwały zdarzały mu się również gorsze momenty. Sam zawodnik mówi, że z każdego niepowodzenia wyciąga wnioski i dzięki temu staje się lepszym zawodnikiem.
Foto Sebastian Siedlik
Anna Tkacz: W polskiej lidze, jako zawodowy zawodnik zacząłeś jeździć w 2006 roku, czyli jako szesnastolatek. W jakim wieku rozpocząłeś swoją przygodę z żużlem?
Martin Vaculik: Na żużlu zacząłem jeździć w wieku 9 lat. Pierwsze cztery lata polegały na treningach, po to, aby w wieku 15 lat zdać egzamin na licencję żużlową i rozpocząć ściganie w Czechach, w różnych zawodach towarzyskich i juniorskich.
Czy w tak młodym wieku myśli się o konsekwencjach, głównie zdrowotnych, jakie niesie za sobą uprawianie tego ciężkiego sportu?
Myślę, że człowiek w wieku 9 lat nie zdaje sobie z tego sprawy. W tak młodym wieku trudno jest powiedzieć, żeby zdawał sobie sprawę z życia, a nie tylko ze sportu. Prawda jest taka, ze każdy sport, który się uprawia profesjonalnie, bez względu na to czy jest to żużel, czy piłka nożna, niesie za sobą bardzo duże obciążenia. Nie chodzi tu tylko o ryzyko urazów, ale jest to po prostu ciężki styl życia, ciężka praca. W związku z czym ja w wieku 9 lat też nie zdawałem sobie z tego sprawy. Robiłem po prostu to, co mi się podobało. Podpatrywałem moich idoli: Toniego Richardsona, Tomka Golloba i innych zawodników. Zależało mi tylko na tym, żeby robić to co oni, bo to naprawdę lubiłem.
Skoro swoją przygodę z żużlem rozpocząłeś w tak młodym wieku, to czy pamiętasz swój pierwszy poważny upadek?
Tak, już pierwszy był dosyć poważny, miałem wtedy 10 lat. Szybko zrozumiałem o co w tym wszystkim chodzi i jak jechać. Gdy miałem 10 lat wyjechałem z wyjścia z łuku i z dużym impetem uderzyłem w bandę. Po tym upadku miałem problemy z palcami. Dobrze, że dla takiego 10-latka, gdy te kości są jeszcze młode nie skończyło się to gorzej. Myślę, że teraz wyglądało by inaczej. Wiadomo, że z wiekiem tych upadków przybywało, jedne gorsze drugie trochę mniej.
Martin Vaculik po operacji obojczyka, złamanego podczas zawodów ligi duńskiej. Źródło: facebook.com/VaculikRacingTeam
Czy te wszystkie upadki i kontuzje w tamtym czasie nie spowodowały, że w pewnym momencie zacząłeś się zastanawiać, czy warto tak ryzykować?
Ja mam zawsze coś takiego w sobie, że mnie upadki mobilizują i motywują. Za każdym razem jak mam wypadek myślę, że on się zdarzył po coś. Każda kontuzja daje mi dużo do myślenia. Jak w 2009 roku złamałem sobie nogę, to po tej kontuzji stałem się dużo lepszym zawodnikiem niż byłem przed nią. To było dosyć poważne złamanie kości udowej. To wszystko sprawiło, że każda kontuzja uczy mnie czegoś nowego.
Często u różnych zawodników, nie tylko żużlowców, można zaobserwować, że po poważnej kontuzji, gdy wracają do zawodów, na początku pojawia się w nich pewnego rodzaju blokada. Obawa przed wypadkiem powoduje, że nie są w stanie dać z siebie 100%. Czy zaobserwowałeś u siebie taki syndrom?
U mnie nie ma czegoś takiego. W czasie mojej kariery pracowałem z wieloma psychologami i nauczyłem się już wyeliminować strach, który przychodzi razem z meczem, gdy pojawia się presja i strach, że mogą pojawić się wypadki. W momencie wjazdu na stadion, przełączam coś w sobie i nie myślę o tym.
Mówisz, że u Ciebie taka blokada nie występuje. Wróćmy pamięcią do 2013 roku, kiedy to w Grand Prix Skandynawii dochodzi to wypadku z Twoim udziałem, który kończy się wstrząśnieniem mózgu. Pomimo takiego urazu następnego dnia startujesz w zawodach ekstraligowych w Polsce, w których Unia Tarnów walczyła w drugim dwumeczu o brązowy medal Enea Ekstraligi i w całym spotkaniu zdobywasz tylko 3 punkty.
W tym przypadku akurat cały sezon 2013 był nieudany pod względem sprzętowym i psychicznym. W tym wypadku, o którym mowa miałem wstrząśnienie mózgu, tutaj psychika to jest jedno, ale drugie to po prostu względy fizyczne. Fizycznie ciała nie da się oszukać, jeżeli jednego dnia ma się wypadek i widzi się gwiazdki, to ciężko, żeby następnego dnia zrobić 15 punktów.Bez względu na to czy ta strona psychiczna jest mocna czy też nie, tutaj pojawiają się względy fizyczne. Pamiętajmy, że polska ekstraliga jest bardzo ciężka i trzeba jechać na 100%. Po takim wypadku człowiek nie jest w stanie fizycznie dać z siebie wszystkiego. Strony fizycznej nie da się oszukać.
Jak wiadomo sezon żużlowy jest dosyć długi. Pierwsze zawody odbywają się już z początkiem kwietnia, a kończą w połowie października. Każdy zawodnik przez cały ten okres chciałby dawać z siebie jak najwięcej. Czy nie jest tak, że przygotowanie psychologiczne przed sezonem jest tak samo ważne jak przygotowanie fizyczne?
Do sezonu przygotowuję się zarówno fizycznie jak i psychicznie. Jednak trudno jest to nazwać przygotowaniem. Człowiek musi mieć poukładane różne sprawy w życiu. Musi mieć poukładane sprawy rodzinne, finansowe, teamowe. Musi mieć spokój. To wszystko jest jak puzzle. Gdy wszystko jest ułożone, to nie ma prawa, żeby coś poszło nie tak. Dlatego to nie jest typowe przygotowanie. To wszystko po prostu musi grać. W człowieku wszystko musi być po prostu zrównoważone i wtedy ta psychika sama jest. Fizycznie również jestem dobrze przygotowany, ponieważ trenuję z biegaczami maratońskimi i pod względem fizycznym nie jest w stanie mnie nic zaskoczyć.
W sporcie zdarzają się niepowodzenia. W Twoim przypadku pamiętny sezon 2013, którego nie możesz zaliczyć do udanych. Nawet podczas najlepszego sezonu zdarzają się gorsze mecze. Jak sobie radzisz z takich chwilach?
Staram się z każdej takiej sytuacji wyciągnąć wnioski. Sezon 2013 cały był nieudany, wyciągnąłem wnioski i zeszły rok był już dużo lepszy. Jednak w zeszłym roku również miałem dużo gorszych meczy i z każdego wyciągałem nowe wnioski. Jednak nie można długo rozpamiętywać tego co się nie udało. Nie, to był dzień, było minęło, przed nami nowy dzień, wszystko się zaczyna od nowa. Inny dzień, inni ludzie, to co było już dawno minęło. Pojawia się coś nowego, nowa szansa na pokazanie się. Uważam, że nic nie dzieje się bez powodu, zawsze to co się stało ma nam coś pokazać, że niepowodzenia sprawia, ze stajesz się mocniejszy. To nie sukcesy czynią człowieka mocnym, tylko właśnie porażki nas umacniają. Jeżeli w ten sposób podchodzi się do tego, to stajesz się mocniejszym człowiekiem.
Przyglądając się rozgrywką ligowym można zaobserwować, że na zawodnikach, którzy stanowią człon drużyny ciąży bardzo duża presja. Czy jeżeli przed ważnym meczem ligowym odniesiesz kontuzję w zupełnie innych zawodach, to odczuwasz presję, że musisz być silny i dać radę odjechać mecz, mogłoby się wydawać czasami, że za cenne własnego zdrowia?
Wiadomo, że jeżeli uraz jest naprawdę niebezpieczny to się nie pojedzie. Jeżeli coś złamię to nie pojadę, bo po prostu nie da się jechać. Ale jeżeli jestem po wstrząśnieniu mózgu, a jestem w stanie pojechać, to pojadę. Wiadomo też, że są różne wstrząśnienia mózgu. Tomek Gollob po swoim dochodził do siebie pół roku, ktoś się kuruje miesiąc, a u innego wszystko przechodzi po kilku godzinach, tak jak było w moim przypadku. Naprawdę są różne urazy związane z głową. Na szczęście ja nigdy nie miałem takiego, że przez kilka tygodni nie mogłem jechać, za co jest wdzięczny. Jeżeli czujesz się na tyle na siłach, że objedziesz, to zawsze się pojedzie. My tak naprawdę jesteśmy twardymi chłopakami. To że jestem chudziutki i malutki nie znaczy, że nie jestem silny i pokazuję to na torze.
Kilka razy w wywiadach wspomniałeś, że współpracowałeś z kilkoma psychologami sportowymi. Czy zdecydowałeś się podjąć taką współpracę na stałe?
Od 2011 roku współpracowałem w sumie z czterema psychologami. Z każdym byłem związany minimum przez rok. Każdy z nich dał mi coś innego. Pomógł mi odpowiedzieć na pytania, które w sobie miałem i nie umiałem sobie z nimi sam poradzić. Tak naprawdę dla mnie najlepszym psychologiem jest człowiek sam w sobie, jak wyciągnie wnioski i samemu się po prostu wie, co działa.
W tej chwili współpracujesz z psychologiem, czy radzisz sobie sam?
Nie, obecnie sam ze sobą współpracuję. Odnośnie psychiki bardzo, bardzo dużo pomógł mi trener Marek Cieślak. On jest dla mnie wielkim człowiekiem, wielkim trenerem, który bardzo mi pomógł w okresie dużej presji. Jestem mu bardzo wdzięczny, że umiem sobie radzić z psychiką, tak jak to obecnie robię.
Jak Twoi najbliżsi podchodzą do Twojej jazdy? Wielu żużlowców mówi, że ich mamy, żony nie oglądają zawodów, bo za dużo nerwów je to kosztuje. Czy u Ciebie w domu wygląda to tak samo? Nie proponowali Ci zmiany zawodu…
Oni wiedzą, że ja kocham to co robię i to jest moja praca. Dlatego całe moje otoczenie najbliższych osób, rodzina, przyjaciele bardzo mnie wspierają i motywują. Oni się cieszą z moich sukcesów. Gdy pojawia się porażka lub kontuzja to mi pomagają, także to jest jeden z tych puzzli, który jest bardzo ważny w moim życiu.
Chcesz przez to powiedzieć, że Twoi najbliżsi, Twoja mama nie stresuje się oglądając zawody z Twoim udziałem. Jak zaczynałeś jeździć miałeś 9 lat, nie uwierzę, że Twoja mama nie miała nic naprzeciw temu.
Tak naprawdę nie miała za bardzo wyboru. Moja mama bardzo mnie kocha i zawsze stara się dać swoim dzieciom to co dla nich najlepsze. Ona widziała, ze ja od małego byłem hiperaktywnym dzieckiem. Całe moje dziecięce życie spędziłem na rowerze, na różnych motorach i ona wiedziała, że to jest po prostu mój styl życia, że ja nie usiedzę w miejscu. Mama dała mi wolność wyboru i za to jestem jej bardzo wdzięczny.
Co byś powiedział młodym osobom, na których drodze w dorosłość pojawiają się problemy i które często myślą, że już nic się nie da zrobić i tracą nadzieję, na to, że wszystko się ułoży?
Sam miałem różne ciężki chwile w życiu i poznawałem też osoby, które borykają się z różnego rodzaju problemami. Najważniejsze to nigdy się nie poddawać. Każda sytuacja w życiu ma jakiś sens. Nawet jeżeli stanie się coś niedobrego, to, to też ma jakiś sens. Czasami jest to bardzo ciężko zrozumieć, o co chodzi w tym życiu, ale wszędzie trzeba znaleźć pozytywne strony. Nawet jeżeli coś się nie uda, to trzeba szukać i być wdzięcznym za te rzeczy, które się udają. Na pewno, każdy człowiek znajdzie jedną rzecz, za którą jest wdzięczny i ta jedna rzecz pokaże mu drugą, druga trzecią; trzeba szukać pozytywnych stron. Wtedy zaczyna się zapominać o problemie i całe to dobro zacznie przewyższać zło i pewnego dnia może się okazać, że wszystko się ułożyło. Nigdy nie wolno przestać marzyć. Mi się wydaje, że całe życie to jest jeden wielki sen i trzeba żyć swoim snem. Ja jestem tego przykładem, że doszedłem do tego co sobie wyśniłem. Tu nie chodzi o to, że mogę sobie na wiele rzeczy materialnych pozwolić, tutaj chodzi o tą mentalną stronę. Każdy człowiek na mentalnym poziomie może mieć wszystko co tylko chce. Jest to też kwesta spojrzenia na daną rzecz. To, że świeci słońce nie oznacza, że jest ładny dzień, to my sprawiamy, że ten dzień staje się ładny. To, że pada deszcz nie jest negatywną sprawą, to my nadajemy temu wszystkiemu odpowiednią wagę.
Rozmawiała: Anna Tkacz (Ignatianum)